Jestem zadaniowcem - rozmowa z kompozytorem Andrzejem Zaryckim
Andrzej Zarycki – kompozytor, pianista, aranżer, pedagog. Prywatnie - przemiły i serdeczny człowiek z wielką klasą i ujmującymi manierami. Gdy tylko usłyszał, że nasze spotkanie odbywa się w przeddzień moich urodzin, natychmiast wyczarował z kieszeni i podarował mi swoją płytę z sympatyczną dedykacją. To dwuczęściowa kolekcja najbardziej znanych i lubianych utworów skomponowanych przez Artystę w wykonaniu wspaniałych gwiazd polskiej estrady, między innymi Anny Szałapak, Beaty Paluch, Janusza Radka i Zbigniewa Wodeckiego.
Ana Gran: Panie Andrzeju, jest Pan kompozytorem muzyki symfonicznej, oratoryjnej, teatralnej i filmowej. Ma Pan na swoim koncie także wiele wspaniałych piosenek literackich, jak choćby słynnego „Skrzypka Hercowicza” śpiewanego przez Ewę Demarczyk. Wachlarz muzycznych gatunków, które Pan tworzy jest imponujący. Czy fakt, że nie poświęcił się Pan jednemu rodzajowi muzyki jest związany z tym, co powiedział Pan kiedyś w jednym z wywiadów, że „muzykę tworzy się poza świadomością, a przekalkulowana – to gniot”?
Andrzej Zarycki: Po części tak właśnie jest. Ale komponowanie utworów różnorodnych gatunkowo ma swoje źródło przede wszystkim w moim wykształceniu. Na studiach nauczono mnie gotowości. To cecha pozwalająca na bycie elastycznym zawodowo. Jestem zadaniowcem. Otrzymuję zlecenie i realizuję je. Oczywiście zdarzają się momenty, kiedy coś, lub ktoś mnie zainspiruje. Wtedy także siadam i tworzę. Ale głównie komponuję dlatego, że zaistnieje potrzeba, zamówienie. Potrafię pracować szybko i właściwie wszystkie moje najlepsze utwory nie rodziły się w bólach, ale powstawały w krótkim czasie.
Ana Gran: Jaka jest zatem recepta, przepis - używając terminologii kulinarnej, na udaną kompozycję?
Andrzej Zarycki: Utwór musi mieć duszę, robić wrażenie i dać się przeżywać. Tylko wówczas ma szansę na sukces.
Ana Gran: Jak przebiegała Pana muzyczna edukacja? Z tego, co wiem, od dziecka był Pan związany ze światem dźwięków i brzmień.
Andrzej Zarycki: Uczęszczałem do szkoły muzycznej w Zakopanem, gdzie się urodziłem. Grałem na fortepianie, ale kiedy dostałem akordeon, zakochałem się w tym instrumencie. Ponieważ sporo ważył, a szkoła była daleko, przewoziłem go w dziecięcym wózku. Po zajęciach woziliśmy się z kolegami tym wózkiem. Ale była frajda (śmiech). Muzykę i występy uwielbiałem. Moje pierwsze popisy miały miejsce w kościele podczas mszy, do których przygrywałem.
Ana Gran: Muzyczną drogę z Zakopanego do Krakowa przebył Pan kilka lat później, by kontynuować edukację w Liceum Muzycznym im. F. Chopina, a następnie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, gdzie zrobił Pan dyplom w klasie kompozycji profesora Lucjana Kaszyckiego.
Andrzej Zarycki: To jest bardzo ważna osoba w mojej zawodowej karierze. Profesor Kaszycki był niezwykłym pedagogiem, który upatrzył sobie kilka osób dających sobie radę lepiej, niż inni z ćwiczeniami z solfeża… Niektóre zadania zmuszały nas do komponowania prostych utworów. Nie polegało to na ćwiczeniach ze słuchu, ale na pobudzaniu muzycznej wyobraźni. Pokazał nam inny wymiar muzyki - otworzył drzwi, które przed muzykami parającymi się klasyką pozostają często zamknięte. Jazz, swing, piosenka literacka - to wszystko odsunęło mnie w pewien sposób od grania klasyki, ale jednocześnie ukierunkowało w stronę kompozycji.
Ana Gran: To właśnie w czasie studiów rozpoczęła się Pana przygoda z piosenką, która trwa nieprzerwanie do dzisiaj.
Andrzej Zarycki: Tak, to prawda. Na tablicy z ogłoszeniami znalazłem anons kabaretu działającego przy Uniwersytecie Jagiellońskim o wakacie pianisty - akompaniatora. To był popularny wówczas kabaret, Teatrzyk Piosenki Hefajstos. Teksty pisali tam znani poeci, między innymi Leszek Aleksander Moczulski i Leszek Długosz. Ale samo ogłoszenie nie byłoby tak atrakcyjne, gdyby nie dodatkowa wzmianka o gwarantowanym dla pianisty miejscu w pokoju akademickim. To było COŚ dla chłopaka mieszkającego kątem u rodziny! Nie pamiętam dokładnie przebiegu „rozmowy kwalifikacyjnej”, ale historia głosi, że drzwi otworzył mi sam Leszek Długosz i gdy zobaczył elegancko ubranego studenta w garniturze i „pod krawatem”, nie miał wątpliwości, że musi mnie przyjąć w szeregi kabaretowej braci.
Ana Gran: Zaczął Pan komponować piosenki …
Andrzej Zarycki: W Hejstosie postanowiłem rozwinąć skrzydła jako kompozytor piosenek i udało się! Podczas konkursu piosenki studenckiej, za utwór „Dniepr” zostałem nagrodzony i wtedy właśnie, czy też zaraz potem, wypatrzył mnie, a raczej wysłuchał, Piotr Skrzynecki i zaproponował współpracę z Piwnicą Pod Baranami. Jestem z natury osobą bardzo skromną i było to dla mnie wielkie wyróżnienie, ale też niezręczna sytuacja. I to podwójnie niezręczna - z jednej strony zespół Hefajstosa nie był zachwycony zaproszeniem Piotra Skrzyneckiego, a z drugiej miałem świadomość, że Piwnica Pod Baranami posiada świetnego kompozytora - był nim Zygmunt Konieczny. Sprawa jednak sama się rozwiązała, ponieważ moja rodzina podjęła decyzję o emigracji za ocean. Do Stanów Zjednoczonych udaliśmy się wszyscy.
Ana Gran: Ameryka nie wydała się Panu jednak na tyle atrakcyjna, żeby tam zostać …
Andrzej Zarycki: Po moich doświadczeniach z krakowską bohemą artystyczną nie było szans, abym odnalazł się w Stanach. Na pokładzie statku „Batory”, którym wracałem do kraju, spotkałem Ewę Demarczyk. To spotkanie zaważyło na moich dalszych artystycznych losach - objąłem kierownictwo muzyczne jej zespołu, komponowałem oraz tworzyłem aranże recitali. To było 19 lat pięknej, ale i trudnej współpracy.
Ana Gran: Muzyczny, zawodowy związek z Ewą Demarczyk zakończył się w 1986 roku… rozpoczął Pan wówczas kolejny, nowy etap kompozycji…
Andrzej Zarycki: Ewa Demarczyk nie życzyła sobie, bym komponował dla innych, współpracując jednocześnie z nią. Szanowałem ten wymóg. Lecz później nie było już żadnej sprzeczności interesów. Od tego momentu komponowałem muzykę filmową, symfoniczną… sam nie liczyłem, ale źródła podają, że mogę się pochwalić oprawą muzyczną do około 300 przedstawień teatralnych i telewizyjnych. Byłem kierownikiem muzycznym krakowskiego Teatru Groteska i opolskiego Teatru im. J. Kochanowskiego.
Ana Gran: Jest Pan aktywnym kompozytorem, ale także pedagogiem – w Szkole Muzycznej II stopnia im. W. Żeleńskiego w Krakowie uczy Pan interpretacji piosenki…
Andrzej Zarycki: Ta praca daje mi wiele satysfakcji. Mamy taką zdolną młodzież! Ponieważ sam przez tyle lat napatrzyłem się i nasłuchałem znakomitych wykonań moich, i nie tylko moich kompozycji, chciałbym przekazać swoją wiedzę młodym. Tym najbardziej obiecującym pomagam w organizowaniu występów i pośredniczę czasami w ich drodze na muzyczny szczyt.
Ana Gran: Na afiszu Opery Krakowskiej gościł do niedawna wspaniały spektakl dla dzieci - „Muzyka i Magia”. Jak powstaje pomysł na muzykę do takiego przedstawienia?
Andrzej Zarycki: Zapoznaję się z treścią scenariusza. Spędzam dużo czasu na rozmowach z reżyserem. Wyobrażam sobie postaci - szukam sposobu, w jaki można je czytelnie muzycznie nakreślić. Siadam na kilka godzin dziennie i piszę. Pewnie ciekawi Panią, w jakim czasie powstała muzyka do „Muzyki i Magii”?
Ana Gran: Takie właśnie miało być moje kolejne pytanie…
Andrzej Zarycki: W sumie dwa miesiące. Prymki, wyciągi fortepianowe powstają szybko. Zdecydowanie dłużej pisze się partyturę.
Ana Gran: Czekamy na kolejne wspaniałe kompozycje i koncerty!