Jestem człowiekiem szczęsliwym - rozmowa z Adamem Ferencym
Adam Ferency - absolwent PWST w Warszawie. Zadebiutowł przed kamerami rolą milicjanta w pierwszym odcinku serialu 07 zgłoś się. Przez wiele lat występował na deskach warszawskich teatrów na Woli i Współczesnego. Od 1994 jest aktorem Teatru Dramatycznego. W 1993 wystawił w Teatrze Współczesnym sztukę Hollywood, Hollywood Davida Mameta. Było to jego rezyserski debiut.
Ana Gran: Dlaczego woli Pan teatr od filmu?
Adam Ferency: Technologia pracy w filmie jest dla mnie uciążliwa. Polega głównie na czekaniu na ustawienie planu, świateł i tak dalej. To jest żmudne i właściwie nigdy mi się specjalnie nie podobało. Dla mojego charakteru to teatr jest miejscem przyjaznym, a film - niekoniecznie.
Ana Gran: Czy w dzisiejszych czasach teatr może być źródłem wiedzy o życiu?
Adam Ferency: Teatr zawsze był, jest i będzie źródłem wiedzy, ponieważ odbija rzeczywistość i mówi o niej coś swojego.
Ana Gran: W teatrze mamy obecnie postmodernizm i postdramatyzm. Co będzie dalej?
Adam Ferency: Za chwilę będzie post postmodernizm i post postdramatyzm. Z czasem wszystko się nudzi. Stary nurt wypierany jest przez coś innego, choć niekoniecznie nowego. Teraz panuje już tendencja konserwatywna, czyli dążenie do snucia opowieści w sposób liniowy, poukładany. Ale wie Pani, to wszystko są mody. Czasem są one pospieszne i chaotyczne, ale nie biorą się z przypadku. Teatr odbija rzeczywistość, a ona jest obecnie nieuporządkowana, więc teatr to pokazuje. Taka dekonstrukcja powoduje, że większe szanse mają hochsztaplerzy, co mnie zawsze niepokoiło, ale... nie rozpaczam z tego powodu.
Ana Gran: Teatr przez wieki stanowił przeżycie zastępcze prowadzące do katharsis. Czy w dobie internetu, mediów społecznościowych i - co tu dużo mówić - powszechnego chaosu, ma szansę utrzymać tę funkcję?
Adam Ferency: Teatr powinien spełniać taką rolę. Oczywiście każda epoka ma własną przestrzeń, dzięki której się oczyszczamy. Zmienia się tylko estetyka. Ja nie wiem, jakiego przeżycia musiałaby Pani doznać, by przyznać, że było to katharsis. To pytanie, które każdy musi sobie zadać indywidualnie. Nie ma ogólnej odpowiedzi. Teatr powinien do tego dążyć. Możliwość oczyszczenia - w szerokim znaczeniu tego słowa - to idea, która powinna nam, ludziom teatru, przyświecać. Ale aby doszło do katharsis, może trzeba najpierw publiczność w pierwszych aktach „ubrudzić”, aby w ostatnim doznali „oczyszczenia”?
Ana Gran: Jaka jest Pana ulubiona teatralna rola, o której myśli Pan z sentymentem?
Adam Ferency: W kategorii ulubiona rola coraz częściej myślę o pierwszej, bardzo ważnej roli w moim życiu. To był Człowiek-Słoń, sztuka Bernarda Pomerance'a, którego grałem w 1983 roku. Premiera spektaklu odbyła się w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Wspominam tę rolę z lekkim rozrzewnieniem. Była trudna. Opowiadała o Josephie Merricku, znanym jako człowiek-słoń, który z powodu niezwykłego zniekształcenia ciała był bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Ja grałem go tak, jak wyglądam, w białej koszuli, nie byłem do tej roli zdeformowany przez charakteryzację, ale przez psychiczną konstrukcję tej roli. Lubię o niej pamiętać.
Ana Gran: Gdyby mógł Pan jeszcze raz wybrać zawód, czy byłoby to aktorstwo?
Adam Ferency: Zdecydowanie tak!
Ana Gran: Czy Adam Ferency jest człowiekiem szczęśliwym?
Adam Ferency: Tak, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, bo nie da się tego rozdzielić. Nie można być szczęśliwym aktorem i nieszczęśliwym mężem, czy ojcem.