Maestro, my tylko pytamy - rozmowa z Maestro Jerzym Maksumiukiem
Jerzy Maksymiuk, wybitny dyrygent, kompozytori pianista. Miłośnik i propagator muzyki współczesnej. As polskiej muzyki, obok Krzysztofa Pendereckiego i Witolda Lutosławskiego uznawany za czołowego dyrygenta najwybitniejszych zespołów orkiestrowych świata, wszechstronny kompozytor znakomicie poruszający się zarówno w tworzeniu dzieł współczesnych, jak i klasycznych. Wielka osobowość, a zarazem ujmujący serdecznością i dowcipem (nie)zwykły człowiek.
W domu Państwa Ewy i Jerzego gościłam w 2016 roku, gdzie spędziłam niezapomniany dzień pełen cudownych wrażeń i niezwykłych brzmień.
Ana Gran: Maestro, posiada Pan aż trzy dyplomy – z pianistyki, kompozycji oraz dyrygentury. Choć mówi Pan, że komponowanie tkwi w Pana wnętrzu, jako swoją drogę zawodową wybrał Pan tę ostatnią. Czy był to przypadek czy w pełni świadomy wybór?
Jerzy Maksymiuk: Komponowanie utworów mam w sobie. To prawda. Dlatego muszę to robić. Taki się urodziłem. Komponowałem od wczesnego dzieciństwa. Trafiłem na znakomitego profesora, Jana Tarasiewicza, pianistę i kompozytora, który ten talent u mnie odkrył, potwierdził i zaczął rozwijać. Komponowaliśmy razem – ja szedłem w stronę współczesną, profesor pozostawał przy klasyce. Jak miałem 11 lat, Radio Białystok nadało pierwszy skomponowany przeze mnie utwór! Później jako studentowi mój krewny Petelski (imię?), który był reżyserem filmowym zaproponował napisanie muzyki do filmu Czarne Skrzydła. Moje kompozycje zilustrowały później niejedną produkcję, zwłaszcza dokumentalną, a taką najbardziej znaną fabułą, do której napisałem muzykę było Sanatorium pod klepsydrą W. Hasa. Pisałem dużo, ale w końcu zacząłem dyrygować dzięki profesorowi Bogusławowi Madeyowi. Przez przypadek, bo trzeba było nagle kogoś zastąpić. I czasu na komponowanie było coraz mniej. Poza tym cieszyło mnie, jak publiczność klaszcze od razu, nie trzeba było długo czekać na reakcję.
Ana Gran: Pana żona, Ewa Piasecka Maksymiuk powiedziała mi, że do dyrygowania miał Pan także niespotykany talent, a przy tym także fenomenalną pamięć, o czym świadczy opowieść, jak to w Teatrze Wielkim dyrygował Pan Weselem Figara Mozarta… bez partytury!
Jerzy Maksymiuk: No tak, to prawda. Partytur mam mnóstwo (Maestro zaprasza mnie do pokoju, w którym partytury stanowią całą biblioteczną kolekcję!), ale większość - w głowie.
Ana Gran: Teatr Wielki Pan porzucił, by założyć Polską Orkiestrę Kameralną. Zespół ten doprowadził Pan do takiej perfekcji, że w bardzo szybkim tempie zyskał on miano jednej z najlepszych orkiestr świata. Jak to się Panu udało?
Jerzy Maksymiuk: Wielkim nakładem pracy oraz maksymalną ilością prób! Ponieważ posiadam cechy przywódcze, członkowie zespołu zaufali moim emocjom oraz intuicji. Uwierzyli, że możemy osiągnąć sukces nie tylko w skali krajowej, ale światowej. W tamtych czasach było to prawie nierealne, ale nam się udało! Pracowaliśmy bardzo ciężko i wygraliśmy. Czasem wyrywałem moich muzyków ze snu i o 3 nad ranem prosiłem o zagranie jakiegoś fragmentu. To było okrutne i szalone, wiem, ale dzięki temu członkowie zespołu mieli niespotykaną w innych orkiestrach łatwość i precyzję wykonawczą. Nadwyżka poziomu, ot co! Jestem do bólu perfekcjonistą, z czym wiąże się inna opowieść. Kiedy podczas Warszawskiej Jesieni orkiestra otrzymała Nagrodę Orfeusza za Divertimento Stachowskiego, po uroczystym koncercie zebrałem moich muzyków i powiedziałem, że cztery takty nie zostały dobrze zagrane…po czterech godzinach ćwiczeń, kiedy uzyskałem satysfakcjonujący rezultat, muzycy mogli się rozejść i dopiero wtedy cieszyć się z nagrody… Moja tytaniczna praca została doceniona wielokrotnie, a zespół miał ogrom satysfakcji, w postaci nagród oraz reakcji publiczności. Na przykład w Albert Hall po wykonaniu „Serenady” Czajkowskiego (Maestro obliczył, że utwór ten dyrygował już tysiąc razy), aplauz z widowni był tak głośny (ludzie klaskali i tupali), że w pierwszym odruchu myśleliśmy, że to efekt jakiejś nawałnicy na zewnątrz albo …katastrofa budowlana!
Ana Gran: Droga zawodowa większości dyrygentów prowadzi od małych, kameralnych zespołów po dyrygowanie potężnymi orkiestrami. U Pana było na odwrót. Orkiestrę Opery Narodowej pozostawił Pan dla POK. Jak się Pan w tym odnalazł?
Jerzy Maksymiuk: Bardzo dobrze. Nie miałem z tym najmniejszego problemu. Oczywiście, są tacy, którzy twierdzą, że nie można być dobrym symfonikiem i kameralistą zarazem. Mnie się to udaje. Dlaczego? Wytłumaczę obrazowo - to jest tak, jakby porównać armię i oddział komandosów. Armia jest w stanie wygrać wojnę globalnie, a komandosów cechuje inna sprawność, są odpowiedzialni za mniejsze, ale konkretne działania. Tak samo wywiad z Panią – rozmawiamy sobie kameralnie, widzimy swoje reakcje. Co innego wywiad dla grupy dziennikarzy i fotoreporterów. I tak też jest w muzyce. W orkiestrze kameralnej widzę i sprawdzam każdego muzyka z osobna, duży zespół musi w pewnym sensie sam się kontrolować, bo dyrygent musi ogarnąć wszystkich jako jedną całość. To inny rodzaj pracy. Można by wysnuć wniosek, że jedynie orkiestra kameralna może osiągnąć precyzję. To nieprawda. Ja wymagam takiej samej sprawności, niezależnie od wielkości zespołu. Precyzji i szybkości. Jak napisał redaktor Janusz Ekiert o moim sposobie prowadzenia orkiestry, że „oto pojawiła się nowa jakość dyrygowania”. Myślę, że mam po prostu wielkie wyczucie zespołu, dzięki czemu panuję nad każdym wydobywanym przez orkiestrę dźwiękiem.
Ana Gran: Co spowodowało, że postanowił Pan odejść od swojej orkiestry (Polskiej Orkiestry Kameralnej)?
Jerzy Maksymiuk: Moje odejście było różnie interpretowane. Zarzucano mi porzucenie POK. Prawda była prozaiczna – ja już nie miałem nic do zaoferowania tym muzykom. Stworzyliśmy wspaniały zespół, dawaliśmy koncerty na całym świecie, choć w tamtych czasach nie było to łatwe. Ale ja miałem poczucie, że mógłbym zacząć psuć ludzi i utwory. Nie mogłem do tego dopuścić. Poza tym skończył się repertuar, który dla małej orkiestry jest dość ograniczony. Przyszedł czas na zmianę.
Ana Gran: Tą zmianą okazała się dziesięcioletnia współpraca z BBC Scottish Orchestra?
Jerzy Maksymiuk: Tak, w Anglii szukano kogoś, kto „poprawi” orkiestrę, która nie była wówczas w najlepszej kondycji. Początkowo ciężka to była współpraca, ponieważ Anglicy –z natury zrównoważeni i opanowani nie rozumieli mojego systemu pracy, moich emocji. Kazałem im grać gamy, żeby uporządkować dźwięki. Czasem podnosiłem głos, machałem rękami, emocjonowałem się – oni wówczas z wrodzonym spokojem i elegancją odpowiadali…”Maestro, my tylko pytamy…”. To była miła kooperacja. Anglicy przychodzą zawsze dobrze przygotowani na próby, a to świetny filar każdej współpracy.
Ana Gran: Anglicy z resztą bardzo Pana docenili, otrzymał Pan od BBC Scottish Orchestra tytuł ConductorLaureate. Po powrocie z Anglii powrócił Pan do komponowania. Tworzy Pan muzykę symfoniczną , kompozycje kameralne, balet, pieśni, muzykę filmową. W jaki sposób rodzą się pomysły na utwory i czy łatwiej dyrygować własnymi czy cudzymi kompozycjami?
Jerzy Maksymiuk: Pomysły znajduję wokół siebie. Lubię czerpać motywy z otaczającej przyrody. Uwielbiam obserwować liście – z tych obserwacji powstał z resztą jedne z moich utworów Liście gdzieniegdzie spadające. Tytuły pomaga mi nadawać moja żona Ewa. Nie chcę ich nazywać sonatami, czy preludiami. Wolę bardziej poetycko. Ale dyrygowanie własnymi kompozycjami łatwe nie jest. Interpretacja utworu jest zawsze subiektywna i ciężko ocenić, co chciał wyrazić kompozytor. Posłużę się przykładem wspaniałego dyrygenta Witolda Rowickiego oraz Witolda Lutosławskiego, znanego kompozytora. Rowicki wielokrotnie dyrygował utworami swojego imiennika. I mówił mu tak: „Wituś, ty umiesz pisać, a ja dyrygować”. Jako kompozytor znam przesłanie utworu, wiem, co chciałem wyrazić. Tym większa trema przed odbiorem przez publiczność. Dyrygując kompozycjami innych nie ma obawy przed krytyką dzieła. I ja też wolę, żeby moimi utworami dyrygowali inni. Bo inne jest napięcie. Jestem szczęśliwy, gdy dyrygenci sięgają po moje utwory.
Ana Gran: Niezwykle ważne miejsce w Pana życiu zajmuje muzyka współczesna. Jest Pan jednym z założycieli Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej. Dlaczego właśnie ten rodzaj muzyki - opartej na innych niż klasyczne harmoniach i innych zestawach dźwięków wydał się Panu atrakcyjny?
Jerzy Maksymiuk: Ja mam potrzebę pisania. Muszę pisać. A muzyka współczesna wymaga zupełnie innego odbioru. I odbiorcy. Wyraźna melodia, harmonia i rytm to cechy muzyki klasycznej. Każdy jest w stanie to powtórzyć i odtworzyć. Zupełnie inaczej ma się sprawa z muzyką współczesną. W pewnym sensie jest unikalna, ponieważ niezwykle trudna interpretacyjnie. Nie spełnia ani jednego z parametrów charakteryzujących klasyczne utwory. Dlatego też przeznaczona jest dla innego odbiorcy. Ja się w niej odnajduję. Zagrałem Pani fragment mojej kompozycji-tanga do filmu o Poli Negri pt. „Mania” – od razu umiała Pani nazwać swoje emocje po wysłuchaniu utworu – że jest on o nieszczęśliwej miłości. Po zagraniu fragmentu kompozycji współczesnej widziałem grymas na Pani twarzy. Bo tylko ja rozumiem, co napisałem. A Pani może snuć domysły. I nie zawsze, a wręcz rzadko kiedy trafi Pani w sedno! Tu działa instynkt.
Ana Gran: 29 stycznia odbędzie premiera płyty MAKSYMIUK/SIMFONIA VARSOVIA. To dwupłytowy album z nagraniami archiwalnymi oraz nowymi interpretacjami utworów, których wyboru sam dokonał Pan. Jak mówi dyrektor SV Janusz Marynowski album ten jest zapowiedzią nowych wspólnych projektów, a także zapowiedzią Pana jubileuszowego koncertu, który odbędzie się 9 kwietnia w Filharmonii Narodowej. Według jakiego klucza dobierał Pan utwory na tę płytę? Skądinąd wiem, że SV to Pana wielka miłość..
Jerzy Maksymiuk: Na płycie znalazły się utwory, które niezwykle cenię. Wybrałem spośród moich ulubionych. Według jakiego klucza? Muzyka Debussy’ego od zawsze mnie porusza. Stravinsky’ego cenię za umiejętność pisania, niektóre instrumenty doprowadza do granic ich możliwości-nikt tak wspaniale nie pisał. Prokofiew to także geniusz. Zapomniany kompozytor Baird i jego Elegeia to majstersztyk muzyki współczesnej. Tamburetta Jarzębskiego to był z kolei pierwszy utwór, nad którym pracowałem z orkiestrą SimfoniaVarsovia - ćwiczyliśmy go pół roku, aby osiągnąć wymaganą w nutach precyzję gry. Nie mogłem nie umieścić na płycie kompozycji naszej wspaniałej kompozytorki Grażyny Bacewicz, bo jako nieliczni możemy się pochwalić kobietą o tak wspaniałym dorobku twórczym. Bach, Rossini, Mozart i Bartok to z kolei filary muzyki klasycznej, wielokrotnie sięgam po ich kompozycje tworząc repertuar koncertów, dlatego też nie mogło ich zabraknąć na tej płycie.
Jeśli chodzi o orkiestrę SimfoniaVarsoviato istotnie, mam do niej wielki sentyment. Powstała na bazie Polskiej Orkiestry Kameralnej i kontynuuje jej tradycje. Osiągnąłem tu największe rezultaty. To grono wspaniałych muzyków, którzy podchodzą do pracy z wielką pokorą i systematycznością, a ich gra pełna jest polotu i fantazji. Profesjonaliści i perfekcjoniści. Czyli tak, jak lubię!
Ana Gran: Jak ocenia Pan kondycję muzyki w naszym kraju? Jaką mamy publiczność?
Jerzy Maksymiuk: Zmieniła się temperatura odbioru. Jakby patrzyć z odległości, a nie z bliska. Muzyka popularna zawładnęła wszystkim. Publiczność oczekuje lekkiej, łatwej w odbiorze muzyki, bo do tego się przyzwyczaiła poprzez Youtube i inne narzędzia, jakie daje współczesna technika. Ludzie reagują żywo na utwory, które znają. Zawsze będą mocno oklaskiwać dzieła rozpoznawalne, a te obco brzmiące potraktują małym aplauzem. Grupa prawdziwych melomanów jest dziś zredukowana. Nie szkodzi, że sale teatrów operowych czy filharmonii pękają w szwach, a bilety trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. To nie świadczy o mocnej pozycji muzyki, a bardziej o modzie na nią. Ale korzystając z tej mody, musimy spowodować, by w młodych pokoleniach zaszczepić miłość do muzyki niepopularnej, trudniejszej w odbiorze, aby młodzież świadomie dokonywała wyboru i umiała określać swoje muzyczne preferencje.