Praca w teatrze to spacer po górach - rozmowa z Magdaleną Łazarkiewicz
Magdalena Łazarkiewicz - reżyserka i scenarzystka, młodsza siostra reżyserki Agnieszki Holland, wdowa po reżyserze Piotrze Łazarkiewiczu, matka kompozytora Antoniego Komasy-Łazarkiewicza.
Z Magdaleną Łazarkiewicz spotykamy się przy okazji premiery
reżyserowanego przez nią spektaklu „Anna Boleyn” G. Donizettiego w Operze
Krakowskiej. Chętnie opowiada zarówno o swojej miłości do
filmu i muzyki, jak i o pracy przy spektaklu operowym. Wywiad odbył sie w Operze Krakowskiej i został zarejestrowany.
Ana Gran: Znajdujemy się w
gmachu Opery Krakowskiej, gdzie wyreżyserowała Pani jedną z mniej znanych oper
G. Donizettiego „Annę Boleyn”. Nie mogę więc nie zapytać, czy lubi Pani operę?
Magdalena Łazarkiewicz: Kocham operę! W ogóle mój
stosunek do muzyki jest, powiedziałabym, nabożny. Uważam, że to jedyna
dziedzina sztuki, która ociera się o absolut. Zawsze bardzo żałowałam, że nie
mam wykształcenia muzycznego. Za to mam… wielką miłość do muzyki, która w
pewnym sensie się nawet zmaterializowała, ponieważ moim mężem był Piotr
Łazarkiewicz, nie tylko reżyser filmowy, ale też i muzyk oraz wielki fan
muzyki. Pochodził z rodziny o muzycznych tradycjach - jego dziadek był
organistą, dyrygentem kościelnego chóru oraz autorem podręcznika do nauki gry
na pianinie. Muzyka była stale obecna w naszym domu i w naszym życiu. Dowodem
tego jest nasz syn, absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie. Jest kompozytorem
muzyki filmowej i teatralnej, ale myśli także o muzyce poważnej. Z kolei córka
przez dwadzieścia lat śpiewała w chórze Alla
Polacca przy Teatrze Wielkim w Warszawie, a później w chórze kameralnym.
Krótko mówiąc muzyka wypełniała zawsze życie naszej rodziny na równi z filmem.
Ana Gran: Skąd pomysł na
zrealizowanie opery, która nie stanowi żelaznego filaru repertuaru teatrów
muzycznych? Anna Boleyn nie jest
powszechnie znana.
Magdalena Łazarkiewicz: Nie jestem spiritus movens tego
przedsięwzięcia. Poproszono mnie, bym wyreżyserowała tę operę na krakowskiej
scenie. Nie ukrywam, że z wielką radością przyjęłam zaproszenie do współpracy,
mimo, że Anna Boleyn nie jest moją
wymarzoną do zrealizowania operą. Jest to jednak bardzo ciekawa pozycja w
literaturze operowej, dlatego też z przyjemnością zabrałam się do pracy nad Boleną. To ciekawe dzieło - nie tylko
pod względem warstwy muzycznej, ale także dramaturgicznej. Zainteresowało mnie
bardzo libretto, które jest napisane w sposób zaskakująco nowoczesny. Mocno
zaakcentowana jest w nim psychologia postaci. Wielu reżyserów uważa, że w
operze nie ma miejsca na psychologię, ale ja się z taką tezą nie zgadzam. Uważam,
że rodzaj prawdy psychologicznej może się świetnie w operze sprawdzić. W takim
z resztą kierunku prowadziłam próby, chcąc wydobyć z wykonawców relacje i
napięcia emocjonalne, które w tym libretcie są zarysowane ciekawie i niestereotypowo.
W pewnym sensie jest to sztuka feministyczna, bo Anna Bolena była niesamowicie
silną osobowością i jak na tamte czasy wykazywała się sporą niezależnością,
którą sama sobie wywalczyła. Oczywiście podlegała regułom świata władzy
męskiej, co skończyło się dla niej tragicznie. Bardzo ciekawie i nietypowo
zaakcentowane są w libretcie stosunki Anny Boleyn z Jane Seymour. Można by się
spodziewać ostrej walki dwóch rywalek, tymczasem ich relacja przepełniona jest
wzajemnym współczuciem i chęcią wspierania się w trudnej sytuacji, w jakiej
obie się znalazły. Można więc śmiało powiedzieć, że jest to forma opowieści o
kobiecej solidarności. Właśnie na ten aspekt feministyczny staraliśmy się kłaść
nacisk.
Ana Gran: Co sprawia Pani
większą przyjemność - reżyserowanie filmów, spektakli teatralnych czy
przedstawień operowych?
Magdalena Łazarkiewicz: Bardzo lubię zmiany. Uważam, że
różnorodność gatunków jest dla każdego twórcy stymulująca i rozwijająca. Więc
lubię robić i filmy, i spektakle. Ale oczywiście najbardziej kocham film.
Miłość do kina to taka nieuleczalna choroba przenoszona drogą płciową, jak to
ktoś kiedyś powiedział. Jak człowiek raz ją „złapie”, to jest już nią zarażony
na zawsze. Robienie filmu można porównać do wyprawy wysokogórskiej. Związujemy
się wszyscy jedną liną, zasuwamy na górę i nie ma zmiłuj… to wymaga totalnej
koncentracji i poświęcenia. Natomiast praca w teatrze i operze to jest pewnego
rodzaju spacer po górach, górkach, czasem dolinach. Jest rozłożony w czasie i
nie ma takiego spięcia, jakie towarzyszy spinaczce wysokogórskiej. Inaczej się
rozkłada siły. Chociaż w trakcie spektaklu, który rozgrywa się przecież „tu i
teraz” wysiłek i koncentracja artystów jest też maksymalna – każda pomyłka jest
niewybaczalna, psuje efekt wspólnej pracy.
Ana Gran: Pochodzi Pani z
rodziny, w której każdy jej członek jest znany ze swoich dokonań artystycznych:
tato - dziennikarz, mąż - reżyser, siostra - Agnieszka Holland, syn -
kompozytor, siostrzenica - reżyser. Wspieracie się wzajemnie czy raczej ze sobą
rywalizujecie?
Magdalena Łazarkiewicz: W porywach bywało tak, że przy jednymrodzinnymstole siedziało sześcioro reżyserów! Trawienie wtedy nie jest łatwe! (śmiech). Między nami jest ciągła wymiana opinii na temat tego, co widzieliśmy, co nas zainteresowało. Rozmawiamy o filmach, oczywiście poruszając także sferę warsztatową. Rozmawiamy o tym w taki sposób, bo wydaje nam się to całkowicie naturalne. Ale nauczyliśmy się szanować naszą różnorodność. Stopniowo słabnie w nas płaszczyzna ambicjonalna. Zdarzyło nam się coś, co może być ewenementem na skalę światową, że we trzy - ja, Agnieszka Holland i Kasia Adamik, realizowałyśmy jeden serial Ekipa. Była to harmonijna i bardzo ciekawa współpraca. A także fajna przygoda.